Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

środa, 24 grudnia 2014

 Zdrowych i pogodnych Świąt Bożego Narodzenia, 
spędzonych w gronie rodzinnym 
i Szczęśliwego Nowego Roku
2015
 życzą
Hania z Rodzicami

Dziękujemy wszystkim za wsparcie i za pamięć.

wtorek, 11 listopada 2014

Stare poczciwe morze

I jesteśmy Przedszkolakami!!!!  :-)
Uczymy się powoli tej bytności. Za nami pierwsze dwa miesiące, niecałe bo Hania troszeczkę chorowała i z opryszczka walczyła,  ale już jest dobrze. Już uczy się nowej roli, nowych obowiązków, nowych osób, nowego miejsca, nowego planu. Wszystko nowe, absorbujące, za dużo na małą główkę :-( 

Jednakże z drugiej strony, ten moment musiał nadejść. W przedszkolu Hania już wcześniej bywała na zajęciach najpierw z Panią Hania a potem z Panem Jakubem. Spotkania różnie przebiegały, raz radośnie raz płaczliwie. Pan Jakub dzielnie znosił Hani humorki i uczył ją bycia w grupie, korzystania z dóbr rożnego rodzaju na zajęciach. Pod koniec roku otrzymaliśmy teczkę z ich wspólnych zajęć :-) są cudne!!!
Niestety od dwóch tygodni jej bytność w przedszkolu jest zerowa, siedzi mały człowieczek w domu i walczy z katarem :(
Ale po kolei.....
Długi czas minął od ostatniego posta.
Przyczyn mogę wymieniać bardzo dużo, ale chyba najbardziej trafna to zebranie myśli, ułożenie w głowie nowego rozdziału w życiu Hani. Zaprzątało to moja głowę już od czerwca, od momentu kiedy Pan Dyrektor Przedszkola Specjalnego potwierdził nam przyjęcie Hani do siebie i pokazał nam wstępnie jakie i ile zajęć będzie miała w trakcie tygodnia. Byliśmy pod wrażeniem, że jest tego aż tyle. Że chcą pracować z Hanią, że to dla niej :-) i tak całe wakacje myślałam o 1 września, który w sumie był dla nas prawie obojętny. Zawsze oznaczał nowy plan zajęć, choć niewiele się w nim zmieniało. Nie było to aż tak stresujące. W międzyczasie w głowie układałam co muszę napisać w kwestionariuszu żeby Panie w grupie miały wiedzę o Hani taka "życiową", funkcjonalną. W rezultacie wyszło z tego wiele słów, zdań, choć i tak jeszcze jak tylko go oddałam w ręce Pani Ani to już miałam kolejne informacje do dopisania ;-) Cały czas myślałam jak to będzie, jak Hania odnajdzie się w tej nowej rzeczywistości, czy da radę, czy my damy radę ...
Wakacje mijały na labie tzn Hania miała troszeczkę odpoczynku, my twardo uczęszczaliśmy do pracy, aż upały odpuściły i pojechaliśmy nad nasze piękne morze.



W międzyczasie udało nam się dograć sprawę z nowymi łuskami. Hania z poprzednich wyrosła i po krótkim spotkaniu na Wrzecionie z firmą M&J Corporation, decyzja nasza i Pana Pawła zamówiliśmy łuski dafo softy 8 cascade. Skierowanie od lekarza szybko załatwione, NFZ przystemplował i pozostała przymiarka. Okazało się, że znamy jednego z Panów współpracujących z firmą i czym prędzej umówiliśmy się na spotkanie :-) szybki odlew, wybór koloru łusek, pasków trzech, gąbki, naszywki i do domu :-) po około 4 tygodniach łuski były już u nas :-)
Niestety nie obyło się bez małych minusów w całym zamawianiu, ale nie ma co narzekać, ważne że są :) Takie drobne rzeczy, ale jednak nie do końca fajne biorąc pod uwagę, że nie był to taki tani produkt (tylko albo aż 4700zł). Łuski są piękne, a co ważniejsze funkcjonalne. Hania przy pierwszym założeniu od razu zrobiła kilka kroków, tak jakby ich nie miała na nogach ;-) jakby nie czuła, że ma coś korygującego! Mają giętką podeszwę, tzn taką jak w bucie. Hania może w nich i stać i chodzić. Już nie jest małym robokopem,  jak w poprzednich ;-) one miały trochę inne zadanie niż te nowe. Były przeznaczone raczej do stania i korygowania

nogi, stópki. Obecne są do nauki chodzenia, stąd ich "podobieństwo" do butów. Hania w nowych czuje się bardzo dobrze :-) widać to na każdym kroku. W przedszkolu dzielnie Panie pilnują, aby Hania w nich była, ćwiczyła i czasem kicała na stojąco po swojemu :-)
Wakacje minęły nam jak zawsze bardzo szybko. Nasze cudne morze przywitało nas wielkim wiatrem i praktycznie pustą plażą :-) ciężko nam było się zdecydować gdzie rozbić obóz ;-) niestety czystość plaż nadal zostawia wiele do życzenia. Tata Hani zawsze szuka czegoś innego jak jesteśmy na urlopie, tym razem wynalazł pokrętne ścieżki w lesie, które po pewnym czasie doprowadziły nas na plażę. Było tam jeszcze mniej ludzi. Okazało się, że to plaża dla rodzin z psami, i faktycznie wiele rodzin przychodziło ze swoimi pupilami. Pomijam fakt, że trzej z nich pewnego słonecznego dnia zostali zwabieni zapachem zupy Hankowej i wpadli nam do namiotu :-) śmieszne małe pieski od razu wiedziały gdzie głowę wsadzić. Hanka na szczęście się śmiała choć w pierwszym momencie myślałam, że się przestraszy.
 Niektórzy nam się dziwili że tam chodziliśmy, ale szczerze powiedziawszy to nie widziałam bardziej zadbanej plaży. Nie było żadnych papierków, petów, pudełek, plastiku, wszystko wysprzątane, nikt nie wskakiwał do lasku za potrzebą, wszyscy grzecznie korzystali z toitoia a po psach sprzątali właściciele. Aż miło było tam spędzać czas :-) a i konie czasem przebiegały obok nas.
Pogoda była w kratkę, choć nie narzekaliśmy. Wiatr dawał Hance dużo radości, fale szumiały i odbijały się od brzegu, piasek był wszędzie nawet w kieszonkach głęboko schowanych. Taki urok morza :-)
Byliśmy w Słupsku na wycieczce, potem w Ustce na plaży i deptaku, w parku zwierząt... I dużo leniuchowaliśmy :-)
Ośrodek Aqua, w którym byliśmy zaskoczył nas pozytywnie. Wszystko zadbane, czyste, obsługa przemiła, pokój z odpowiednią ilością podłogi dla Hani,  i co ważne zlew w pokoju :-) kuchnia ogólna z pełnym wyposażeniem, pralka dostępna, koc, parawan i wózek na plażę dostępne. Łazienka też duża, Hania początkowo nie rozumiała dlaczego kąpiemy się na siedząco, ale za drugim razem było już wesoło i miała frajdę z prysznica.
Minus to cienkie ściany, wszędzie było słychać Hanki gadanie i krzyki. Jak się rozkręciła do gadania po swojemu to nie było możliwości jej uciszyć :-)
Jedzenie zapewniał nam Pan Julian w swoim lokalu, były zupki, rybka - pychota, pierogi i gulasz :-) dzień w dzień zjadaliśmy same pyszności. Nasze talerze niestety nie zawsze były puste, nie dawaliśmy rady za to Hanka zjadała wszystko do ostatniego kęsa, kluseczki, okruszka ryby :-) aż miło było patrzeć.
Tradycyjnie wróciliśmy z katarem a na końcu z opryszczka. Pierwsza noc była trudna, zużyliśmy wszystkie zapasy śliniaków i pieluch. Rano szybko zaopatrzyliśmy się w chusteczki i w drogę :-) wybraliśmy drogę przez Kaszuby. Przepiękne miejsce! Jechaliśmy nie za szybko żeby podziwiać widoki, Hania grzecznie siedziała w foteliku i przysypiała co jakiś czas. Niestety dłuższy postój nie wchodził w rachubę :-(
Nasze miasto przywitało nas wielka ulewa, długo nie było nic widać, tylko deszcz a raczej wodę nieustannie spływająca z nieba. Mimo to cieszyliśmy się, że już jesteśmy w domu.


Nasz Duży Żuk :)
Dwa Mniejsze Żuki :)
Jak Hania chorowała po odświeżającym pobycie nad morzem, mama udała się na spotkanie rodziców i opiekunów w przedszkolu. Stres był a co!?   :-)
Jednak zupełnie nie potrzebnie. Pani Ania i Patrycja zapoznały nas z podstawowymi zasadami, zasypały nas zgodami i przekazały krótka listę potrzebnych rzeczy. Na koniec ze spokojem i cierpliwością odpowiadały na nasze pytania. Może i były one śmieszne, ale dla świeżych rodziców były mega istotne :-)
Ze względu na Hani przeziębienie i opryszczkę nie mogliśmy posłać jej już 1 września do przedszkola. Dopiero pod koniec tygodnia zdecydowaliśmy się przywieźć Hanię do przedszkola. Pierwsze dwa dni były bardzo ciężkie. Nie dość, że nowe miejsce to jeszcze problemy z brzuchem się pojawiły i Hania płakała długo i namiętnie. Pani stanęły na wysokości zadania i dzielnie zajmowały się brzdącem. Po weekendzie było już lepiej.
W grupie Biedronek jest 9 Maluchów i dużo Opiekunek :-) aż ciężko zliczyć ile i bardzo dobrze, wszystkie są zawsze uśmiechnięte, cierpliwe, pełne optymizmu i czułości do dzieci. Jak do tej pory mogę powiedzieć, że Hania i reszta dzieci mają szczęście, że takie fajne dziewczyny z nimi są!!  ;-) oby nie zmniejszyła się ich ilość bo przy naszych rozrabiakach i czasem płaczących dzieciach im więcej wsparcia tym lepiej :-)
Hania na początku zaliczała się do tych drugich :-( płakała praktycznie codziennie. Boli jak się ją zastawia z łzami wielkimi jak groch, spływającymi po policzkach, jednak wiem, że w sali mają różne zabawy, zajęcia i czas jest wypełniony po brzegi, wiec to tęsknota i rozstanie jest powodem łezek :-( serce boli, ale dzielnie żegnam się z Hanią i lecę do swoich zadań.
Pani Ania i Patrycja, główne dowodzące :-) starają się jak mogą, żeby Szkraba zabawić, zająć czymś. Opowiadają co robi Hania w ciągu dnia, co jej się podobało, co troszkę mniej. Z dnia na dzień jest lepiej,  wiadomo każdy ma dzień lepszy i gorszy, co też wpływa na samopoczucie. Hania zaczęła oswajać się, rozumieć, że teraz żegnamy się i idzie do dzieci i Pań :-) na szczęście najgorsze chyba już za nami! Słyszymy co raz, że Hanka je za trzech i już nawet zaczęła dyskutować po swojemu :-)
Plan zajęć uzgodniony, każdy wie kiedy i co Hania ma do zrobienia. Jest tego dużo i nadal coś tam korygujemy.
W przedszkolu postanowili, że będą zabierać dzieci na basen. Pomysł rewelacyjny i dzielnie uczęszczają na zajęcia. Udało nam się uczestniczyć w pływalnianych szaleństwach. Pierwszy raz wszyscy delikatnie zagubieni, co, gdzie, jak, jak trzymać dzieci, jak się zachowają, wszystko na szybko bo czas leci. W rezultacie było super! Każde kolejne basenowe spotkanie jest fajniejsze, uczą się wszyscy siebie i organizacji czasu. Wielkie brawo dla Opiekunów!!! 
Pewnego dnia ubrałam Hanie w białą koszulkę z długim rękawem i krótka z piękna sowa. Moja pierwsza myśl była, że coś się dziś z tym ubraniem wydarzy. Stety niestety miałam racje ;-) popołudniu mieliśmy spotkanie z Panią Genetyk naszą (po ok roku od ostatniego spotkania)  i chciałam, żeby Hania wyglądała "ładnie", dlatego taki strój wybrałam. Przyjeżdżamy do gabinetu, zdejmuje kurtkę i moje oczy widzą piękny niebieski, zielony i chyba żółty kolor na rękawach koszulki ;-) zła nie byłam tylko się śmiałam :-) że oto widać prace małych rączek. Pani Doktor była zachwycona Hanią. Jak urosła, jak ładnie wodzi wzrokiem, jak gada po swojemu,  że jest komunikatywna, już nie bierna, że taka wysoka, buzia taka "dorosła".... Były ochy i achy. I to było przemiłe. My widzimy Hanie codziennie, wiemy że rośnie,  że się zmienia ale dopiero to wszystko zbija się w całość jak osoba która nie widzi jej dłużej opowiada co jej zdaniem się zmienia, co nowego jest czego nie było.

Wizyta była dla mnie pod tym względem owocna :-) Pani Doktor jest ciepłą i miłą osobą, widać że dba o swoich pacjentów i ich pamięta. Oby więcej takich osób w naszej służbie zdrowia.

Dalsze historie wkrótce :)

środa, 13 sierpnia 2014

zakręcony Żuk


Oj nie ma nas i nie ma nas.
Hania korzysta z wolnych dni na całego. Wakacje jej służą i to bardzo.
Kładzie się spać na pewno nie z kurami.
Trudną ją zapędzić do spania  i siedzi z nami do późnych godzin, a potem razem z nią zasypiamy.
A rano skowronek wstaje skoro świt i zaczyna opowieści o swoim śnie, potem przychodzi babcia i opowiada jej o tym co robiła z nami. Gaworzą sobie przez cały dzień. Jak wracamy, Hania nie zmęczona gadaniem opowiada nam co robiła przez cały dzień.
Zastanawiamy się kiedy jej struny głosowe przestaną funkcjonować :)
Przekupka mała się zrobiła.
Na zdjęciu Hania w nowej koszulce z endo, ze zakręconym ślimakiem, zupełnie jak nasza rodzinka ;) Piękne ubranka mają.
Urosło nam dziecię :) Stała się też doroślejsza :) to już prawie przedszkolak!
Za dwa tygodnie odstawiamy Hanię pod drzwi przedszkola i niech się dzieję wola nieba!
Mamie spędza sen z powiek stres przed całym przedsięwzięciem a i jeszcze plan ćwiczeń poza przedszkolem. Ehh ciężki orzech do zgryzienia, ale damy radę, my Żuki dzielne stworki jesteśmy.
Hania sama wymyśla sposoby na ćwiczenia :) czasem wpadnie na jakiś przedmiot, dziwi się potem że nie chcą jej ustąpić ;)

piątek, 27 czerwca 2014

Iluzja

 Majówka Majówka, czas wolny się kończy jednak nie dla wszystkich. Okazało się że Hani babcia ma spuchnięta stopę i chodzenie sprawia jej trudność połączona z bólem. Lekarze stwierdzili zapalenie ścięgna Achillesa i zakaz noszenia, oszczędzanie nogi, kule i odpoczynek.
Droga losowania przypadł mi pierwszy tydzień pobytu z Hania. Delikatnie była zdziwiona, że weekend się wydłużył i mama w

domu :-) były wyjazdy na ćwiczenia, drzemki, spacery, sprzątanie, pranie i, co najważniejsze, pierwsza wycieczka z przedszkolem :-) A doszło do tego zupełnie przypadkowo. Początkowo odmówiłam uczestnictwa, ze względu na wizytę u lekarza ortopedy. Tacie Hani udało się w krótkim czasie umówić nas na spotkanie z ortopedą, więc odwoływanie nie wchodziło w grę. Na początku tygodnia coś mnie tknęło i zadzwoniłam, żeby potwierdzić naszą obecność. Pani poinformowała mnie, że tego dnia lekarz niestety do nich nie przyjeżdża i musimy przełożyć wizytę na za dwa tygodnie.
Jak tylko odłożyłam słuchawkę, niezwłocznie zadzwoniłam do Pana Piotra z przedszkola z zapytaniem, czy aby nas jednak ze sobą nie zabrali. Udało się :-) Aby dopełnić wszelkie formalności, udałam się w środę z rana do przedszkola. Oprócz wycieczkowych spraw złożyłam dodatkowo oświadczenie:
"Potwierdzam uczestnictwo Hanny na zajęciach przedszkolnych w roku szkolnym 2014-2015." Oznacza to, że nasz Mały Żuk dostał się do przedszkola :-)
Papiery złożyliśmy dawno i cierpliwie czekaliśmy na telefon :-) i udało się. Teraz czekamy na komisję i przydzielenie do grupy. Doszły nas słuchy, że Pan Jakub który dzielnie z Hanią spotyka się na wczesnym wspomaganiu może będzie prowadził maluchy :-) czasami zastanawiam się skąd ona ma tyle szczęścia w dobieraniu sobie terapeutów i opiekunów :-) same wyjątkowe osoby ma w swoim ćwiczeniowym cv!!

Jak już klepneliśmy podpisy przedszkolne, zajęliśmy się z Panem Piotrem omawianiem gdzie, o której, co zabrać i inne szczegóły wyjazdu. Zdecydowaliśmy się na jazdę własnym autem, gdyż dziadek nastawił się na przebywanie z Hanią i przykro mi było go odesłać z kwitkiem, a miejsca w autokarze były wyliczone. Wycieczka na Farmę Iluzji załatwiona :-)W czwartek spakowałam siebie, Hanię i dziadka. Sama jeszcze biegałam po domu i szybko szybko, a to jedzenie pakowalłm a to sama się ubierałam itd itp jak to przed wycieczką. W międzyczasie miałam telefon, że jednak możemy jechać autokarem, ale już mówię nie kombinujmy zostawmy jak jest. I wtedy wchodzi mój
Tato Wspaniały z torbą jedzenia (Mama Ma przygotowała wałówę :-)) z uśmiechem na buzi i słodkim głosem oznajmia mi, że jest gotowy, fotelik dobrze przypięty, i trzask drzwiami i co??? I kluczyki zostały w stacyjce ;-)
Mi opadły ręce! Szybka zmiana myślenia, co przy Hani jest praktycznie standardem ;-) telefon do ręki i hej dzwonimy. Na szczęście trzy miejsca w autokarze były, tylko czas dojechania do niego skrócił mi się z 40 min do 15. Szybka kąpiel, suszenie głowy, delikatna zmiana zawartości toreb, ubranie siebie i Hanki i fruuuuuu lecimy!!!!!

 Dziadek, choć krążenie w nogach ma kiepskie,  dał radę :-) w rezultacie prawie się nie spóźniliśmy. W autokarze mieliśmy "najlepsze" miejsca. Pamiętam za młodych czasów, że wielkie bitwy w autokarze były zawsze o tylne siedzenia, dochodziło do przepychanek, krzyków, olaboga. My dostaliśmy, aż trzy miejsca na samym końcu, jak tylko ruszył autokar zgodnie z zasadami wycieczki należało wyjąć kanapki. Niestety dziadek oddał jedzenie z wózkiem do bagażnika i musieliśmy zaspokoić się Hani biszkoptem. Podróż trwała niezbyt długo, zdążyliśmy popodziwiać przyrodę, zjeść drugie śniadanie,  złapać mini drzemkę i hop siup jesteśmy na miejscu. Pogoda zapowiadała się deszczowa, ale jak wiadomo gdzie Hania tam i odpowiednia aura. Pan Piotr, organizator, śmiał się, ale ponownie to się spełniło :-) deszczu nie było, słoneczko nas nie sprażyło, powietrze było przejrzyste i temperatura odpowiednia :-) 

 Hania na początku była troszkę zagubiona, dużo dzieci i ich opiekunów, dziwne budynki, jazda wózkiem kiedy ona woli na rękach. Pierwszym przystankiem był magiczny kran, dzieci popatrzyły i poszły dalej, a dorośli stali i zachodzili w głowę o co chodzi ;-) na farmie iluzji wszystko jest możliwe ;-)
Potem był labirynt z lustrami i samochodem znikającym, dmuchane kulki, magiczny stół. Weszliśmy do krzywego domu, jednak moja wizyta tam ograniczyła się do trzech kroków, dalej nie dałam rady. Usiadłyśmy na sofie i patrzyłyśmy z Hanią na resztę załogi. Najlepiej czuły się tam dzieci, biegały i szalały, dorośli raczej pasowali. Dziadek nasz dołączył do dzieci ;-)

Potem przeszliśmy się do lasu do ścieżki zdrowia, Hania skakała po pniach, chodziła po żerdziach, wisiała na drabince i szła slalomem. Ciężko było, jednak z małą pomocą dałyśmy radę. Koniki nie za bardzo zainteresowały Hankę, za to tunel dyskotekowy ze światłami był bomba :-)
Dalej był pokarm bogów, toaleta i chwile odpoczynku. Przed przerwą nie udało nam się zdobyć drugiego brzegu na tratwie, ale z pełnymi brzuchami zawsze jest lepiej :-) pan Piotr porwał Hanię i popłynęli w siną dal. Hania jak tylko wskoczyła na tratwę miała spięta minę i sztywne rączki, ale już w połowie widziałam jak się rozluźniła i podrygiwała po swojemu.


 

 
Wszystko co dobre niestety szybko się kończy i przyszła kolej na następne dzieci. My powędrowaliśmy dalej zwiedzać Farmę. Byliśmy przy ogromnych meblach, szachach z pionkami większymi od Hani,  plaży z rekinami, słomkowym labiryncie, dmuchanych zjeżdżalniach, placu zabaw... Dużo tego było. Na koniec jak czas nas juz gonił,  pan Piotr ponownie porwał Hankę i zjeżdżała z nim na kółku zawieszonym na łańcuchu. Jak to Hania rozpoczęła od delikatnego zesztywnienia a następnie cieszyła się :-)
I tak minął czas na farmie iluzji. Jest to miejsce nie tylko dla dzieci, dorośli też

coś znajdą dla siebie. Mało czasu było na "dotknięcie" wszystkiego, ale wystarczająco jak na naszego Żuka. Zbiórka przy autokarze, policzenie uczestników i wracamy do domu. Hania nie wytrzymała do wyjazdu z parkingu, zasnęła snem sprawiedliwym. Nic dziwnego, tyle wrażeń w tak małej główce robi wielkie zamieszanie i odpoczynek się należy :-) nie ukrywam że byłam też zmęczona, dziadek prowadził wózek a moje ręce nosiły Hanie, nie chciała kompletnie w nim siedzieć. Może dlatego że tyle działo się w okół, a może też dlatego że mamy problem z pelotami w wózku i musieliśmy jeden wykręcić. Pękły nam końcówki odpowiedzialne za przykręcenie pelotów, bez nich Hania nie siedzi prosto i zjeżdża, zsuwa się na lewą stronę. Musimy koniecznie albo kupić nowe albo te naprawić.
 
Po drzemce, jeszcze przed korkami przyjechaliśmy pod przedszkole. Tata już na nas czekał i porwał do domu  na pyszna zupę :-) Hania opowiadała Tacie o przygodach. Widać było, że zrobiło to na niej duże wrażenie. W piątek rano ledwo zwlekliśmy ja z łóżka, po Panu Pawle i Pani Marcie dziecko zasnęło na długi czas. Przez cały dzień było widać efekt czwartkowej wycieczki. Za dużo wrażeń jak na taką małą główkę, musiała odpocząć i zregenerować się. Na szczęście miała na to czas :-)

środa, 4 czerwca 2014

Pietraszówka


 Majówka ma to do siebie że "namawia" do opuszczenia domu i udania się hen hen daleko...W tym roku postanowiliśmy udać się do Pietraszy, aby w końcu zrealizować plan spędzenia czasu z Witkami :-) już we wrześniu się do nich wybieraliśmy ale przeziębienie pokrzyżowało nam plany. Na szczęście zabieg migdałka w sierpniu nam odwołali i udało nam się pojechać do nich na ślub i chrzciny :-) ale urlopu już nie udało nam się spędzić razem, bo jak odwołany zabieg to trzeba pokichać głośno i wiele dni.

Umówiliśmy się, że przy najbliższej okazji przyjedziemy do nich. Dzieciaki teraz zdrowe wiec siup i pakujemy śliniaki i fruniemy po mazurskich drogach.

Trochę nas niepokoiły prognozy pogody, zapowiadali deszcze i raczej niskie temperatury. Na szczęście gdzie Hania tam i ładna pogoda, przykład mamy z zeszłorocznej wyprawy nad morze gdzie słońce przepięknie nam towarzyszyło :-) W sumie w tym roku to może było delikatnie chłodno i jednego dnia wiał wiatr, ale mimo to uważamy, że porównując do pogody w innych rejonach to było pięknie. Szczególnie w sobotę słoneczko i błękitne niebo nas rozpieszczało, aż dzieci padły snem zasłużonym :-)Pietraszówka to miejsce magiczne. Z okien widać było pola, las i stawy. Cicho, spokojnie i błogo. Piękna zieleń widać było po sam horyzont, żółte kwiaty rozweselały jeszcze bardziej teren. Bocian od czasu do czasu przylatywał nad staw by stąpać dostojnie po koniczynie i klekotać wesoło. Na niebie co rusz ptaki szybowały i rozpościerały w locie skrzydła. Spokój był wszędzie. Agnieszka stworzyła mały ogródek i pilnuje, aby wszystko w nim pięknie rosło, dodatkowo ozdabia teren roślinami przeróżnymi. Witek pilnuje dokończenia domu i zagospodarowania terenu. A mała Kalinka dyryguje nimi :) Włożyli w to miejsce mnóstwo pracy i siebie :)Hania nie chciała stracić ani chwili więc wstawała dzień w dzień o 6. Żeby nie budzić reszty czym prędzej szykowaliśmy jej jedzenie i próbowaliśmy w pokoju cichutko czekać na pobudkę reszty domu, Hani ani myślała dać spać nikomu, zaczynała rozmowy i to bardzo głośno ;-) Hania dużo opowiada po swojemu, ma dni kiedy buzia nie zamyka się jej nawet na chwilę. Może z przerwą na jedzenie i spanie ;-) fajne to jest, widać że w głowie ma mnóstwo rzeczy które chce opowiedzieć każdemu kto do niej przychodzi, a jak jej nie słucha albo rozmawia z inną osobą to potrafi nieźle krzyknąć, tak jakby dopominała się uwagi.
Nowe miejsce Hania przyjmowała z dużym entuzjazmem, potrzebowała czasu na oswojenie się, jednak było to bez większego napięcia i trzymanych bardzo sztywno rąk. Trochę była zaskoczona, że często jest na rekach, że jemy bez fotelika, ale w rezultacie mogła się przytulać i wyginać jak lubi. Po powrocie parę dni musieliśmy oduczać się wygięcia nieprawidłowego. Niestety złe nawyki nie są takie proste do wyeliminowania. Na szczęście z dnia na dzień było coraz lepiej.W piątek udało nam się zrobić grilla, wszystko przygotowane,  zniesione nad staw, grill powoli skwierczy. Dzieci wesoło brykaja, śmieją się, gadają. My czekamy na strawę i karmimy maluchy, i co? Jak to zwykle bywa, najpierw jedno a potem drugie pada snem sprawiedliwym :-) i tyle z całorodzinnej imprezy ;-)Kolejnego dnia mieliśmy wyprawę do Cioci i Wujka, pogoda była przepiękna :-) słoneczko nam rozświetliło cały świat,  chmur zero. Sielanka! Jak dojechaliśmy, zobaczyliśmy bajeczne miejsce, cisza i spokój jeszcze większe niż w Pietraszach. Niesamowite przeżycie. Dzieci szalały. Hania była już mocno zmęczona (choć mogła spać w drodze ale po co jak takie piękne widoki za oknem), nie mogła w pewnym momencie się zdecydować czy płakać czy śmiać się, marudność w skalinajwyższej. Podjęliśmy decyzję za nią i położyliśmy do łóżka. Zasnęła w ciągu kilku minut co normalnie w nowym miejscu jest awykonalne. My w tym czasie rozkoszowaliśmy się przyrodą, ciszą i rozmową :-) miejsce w sam raz na odpoczynek i zapomnienie o codziennych trudach.Było nam tam bardzo dobrze, czas jakby stanął w miejscu, tylko pojękiwanie dzieci przypominało, że to już kolejny czas na posiłek. My mogliśmy tam po prostu być, bez biegania, stresu, wolny krok i radość dla oczu, patrzących przez wielkie okna u Wujków :) Przyroda otaczająca dom miała w sobie mnóstwo szczegółów, mnóstwo czasu potrzeba na ogarnięcie całości :) Ciocia dodatkowo sadzi rośliny wokół domu, upiększając okolicę, a Wujek struga piękne rzeźby.
Hania cały wyjazd była uchachana. Widać było, że nasza obecność jej bardzo pasuje :) nie udało nam się odbyć spaceru po lesie czy wybrać się nad jeziora, mało czasu a i trochę lenistwo nie pozwoliły nam na wędrowanie. A z drugiej strony chcieliśmy odpocząć od jeżdżenia, byliśmy razem i to było najważniejsze :-)
Wyjazd zaliczamy do udanych :-) a pogoda jak zwykle dopisała :-)

A Was zapraszamy już wkrótce do Pietraszy na pyszny posiłek :)


A teraz chwilę o tym co się działo przed magiczną majówką :)
Skupiliśmy się na uwadze od Pani Asi z jednego z ośrodków. Poprosiła nas abyśmy w trybie przyspieszonym zrobili prześwietlenie pleców, Hani kręgosłup jest wygięty, oraz klatki piersiowej, która jest wklęsła od urodzenia. Udało się nawet szybko znaleźć wizytę w prywatnej klinice. Pani doktor niestety odmówiła wykonania rtg, początkowo nie ukrywam zdenerwowała mnie ta informacja,  jednak argument, że w tym miejscu wykonanie będzie niedokładne, przekonał mnie. Wskazała nam miejsca gdzie powinniśmy szukać pomocy oraz gdzie moglibyśmy udać się na turnus.
I tak o to zaczynamy uruchamiać telefon i cierpliwie dopytywać się o każdy następny krok, pierwszy to skierowania. Odczekamy swoje pod gabinetami ;-) Aby "deliktanie" przyspieszyć obrót sprawy zdobyliśmy wiadomość, gdzie przyjmuje dobry ortopeda i Ośrodek Olinek dał nam możliwość spotkania się z nim :) Wizyta nie należała do długich, ale byłą konkretna i wyszliśmy z niej zadowoleni. Pan Doktor dokładnie oglądał Hanię, jej kręgosłup, stópki, klatkę piersiową, bioderka. Ponieważ potrzebne jest prześwietlenie a także w przyszłości skierowania na sprzęt czy badania, zaprosił nas Pan Doktor do szpitala. Ostrzegł, że okres oczekiwania to trzy miesiące, ale warto być pod stałą opieką  poradni a dostęp do wykonania badań czy otrzymania skierowań na nowy sprzęt dla Hani jest bezcenny :) Wizyta we wrześniu :) czekamy cierpliwie :)
Na początku  kwietnia mieliśmy  wizytę w poradni hematologicznej. Cieszyłam się że von Willebrand może zniknie z naszego życia,  jednak Hania nie była zdania że to odpowiedni moment na wizytę na litewskiej i rozchorowała się. A co! I to w czwartek wieczorem żeby babci nie męczyć tylko rodziców trochę zatrzymać przy sobie na cały weekend oraz żeby mieć mnóstwo miejsca na łóżku i wzdłuż i wszerz. Przecież rodzice ustąpią choremu dziecku!
Zaczęliśmy od kataru. Szczerze się przyznam, kiedy porównuje katar z migdałem i bez niego, (choć było przy usuwaniu dużo cierpienia, łez i wycieńczenia), wybieram stanowczo czas bez niego. Warto było, ale jeżeli miałabym to powtórzyć, zawahałabym się lub próbowałabym to inaczej załatwić.
Tym razem katar był niszczony inhalatorem. W końcu zdecydowaliśmy się na jego zakup. Urządzenie według mnie powinno być cichutkie i wygodne w użyciu. Pierwsze chwile były baaardzo głośne i niefajne. Hanka patrzyła się przerażona na białe coś, które ma rurkę a z niej coś leci. Nie była zachwycona,  jednak hałas nie powodował u niej leku :-) luźniutka wdychała opary, oglądając sport w tv. Po kilku dniach nawet sama trzymała maseczkę lub rurkę. Też kropelki uczyła ją babcia wlewać do buzi. Trochę "samodzielności":-)
Udało się wygonić zło! Po ok tygodniu wróciliśmy do gry :-)
Mogę jedynie dodać, że przełożona wizyta von Willebranda na maj, również nie doszła do skutku. Hania postanowiła zaprzyjaźnić się znowu z inhalatorem :( na szczęście udało się zniszczyć przeziębienie w zarodku. Ona chyba na prawdę wyczuwa wizytę w poradni!? Kolejna wizyta umówiona, jak to się mówi do trzech razy sztuka :)
W międzyczasie dyskutowaliśmy na temat pionizatora dla Żuka. Bardzo bym chciała żeby był on mobilny tzn taki pionizator połączony z chodzikiem. Pan Paweł uważa, że Hanka może dzięki takiemu rozwiązaniu będzie używać nóg do przemieszczania się. Pewnego dnia "wpadłam " na Mamę Filipa. Jak zawsze w biegu, udało nam się przekazać sobie wiele informacji i pomysłów. Jednym z nich było wypożyczenie od nich nf-walkera. Filip jest troszkę starszy od Hani i wyższy, ale przymierzyć warto. Oczywiście internet kopalnia wiedzy pomogła nam mniej więcej ocenić jakie koszty są takiego urządzenia. Skłoniło mnie to do grania e totolotka ;-)
Baza kosztuje ok 22 tys. Do tego trzeba dokupić kilka rzeczy a za każdą dopłacić niewspółmierną kwotę. Czy dużo? Chyba nie muszę odpowiadać. 

czwartek, 29 maja 2014

Sen

Codziennie, a bardziej co drugi dzień, nachodzi mnie myśl o poświęceniu czasu na wpis do bloga. I myślę co napiszę, jakich słów użyje, które zdjęcia będą odpowiednie, może znajdę podobne z przeszłości, czy dam radę napisać przez jeden wieczór, czy wszystkie zdjęcia są zgrane na komputer, gdzie jest kabelek do telefonu...
I tak myślę, potem przychodzą wieczorne obowiązki, kolacja, jeśli Hania zasypia i jest nieprzytomna to od razu spanie, a jak jeszcze widać podrygiwanie nóżek czy rączek to wpadamy w odwiedziny do wanny i kaczki. Potem szybki skok w pidżamę i sen dopada Szkraba maksymalnie w 10-15 minut (choć nie zawsze jest taki perszing, oj nie).
I impreza powinna się zacząć, jest 20-21 można tyyyyle rzeczy zrobić!!! 
A my co? Grzecznie sprzątamy kuchnie i pokoje, pranie, zmywanie i jeśli uda nam się to przed kąpielą Żuka, to zasypiamy razem z nią, a jeśli musimy to zrobić po jej zaśnięciu, to robi to jedno z nas a drugie już chrapie.
I jak tu cokolwiek napisać,  posiedzieć w necie, porozmawiać ze sobą,  zadzwonić do znajomych... Nudni się zrobiliśmy ;-)
A rano godzina 6 i koniec spania!! Wstajemy i szybko ubieramy się i czym prędzej jemy śniadanie bo brzuch pusty!!!  Nie ma że zmęczeni, niewyspani, Hania jest bardzo przekonywująca w budzeniu i szybkim przygotowaniu kaszy. Owszem możemy zwlekać, jednak wiąże się to z krokodylimi łzami i krzykiem, którego rano lepiej nie słyszeć.
W weekendy godzina 6 zamienia się czasem na wcześniejszą. Wtedy na usta cisną się różne słowa, a w praktyce wstaje ten rodzic, z którym Hania śpi, drugi śpi dalej. Choć to rzadkość. Zajęcia weekendowe nie pozwalają nam na dłuższą poranna drzemkę.
W ten weekend Hania miała bardzo dobry pomysł żeby jednak pospać dłużej do 7 :-) jakaż była nasza radość! Te kilkadziesiąt minut a jaki człowiek od razu szczęśliwszy :-)
Czasem Hania nocuje u dziadków :-) wieczór mamy dla siebie. Jakże mylne stwierdzenie ;-) pranie wyschło, kolejne się zrobiło i kuchnia tez wzywa do zmywania :-) po ogarnięciu czym prędzej usypiamy.
Tak, jesteśmy nudni, ale za to jakie cudne dziecko mamy :-)

środa, 23 kwietnia 2014

znaleziony post czekający na światło dzienne

Mały Żuk powoli staje się Większym Żukiem.
Niosąc pewnego dnia Hanię do samochodu zauważyłam lekką zadyszkę jak już udało mi się zapiąć wszelkie pasy bezpieczeństwa w foteliku. Zastanawiałam się początkowo czy to fakt, że temperatura jest powyżej zera a na sobie mam kurtkę, czy aby fakt, że pewna osóbka powiększyła się ;)
Szafka z ubraniami powoli zamienia się w puste przestrzenie ze względu na ubrania, które się kurczą i są chowane do pudełka pod łóżkiem . Zastanawiam się czy to proszek lub płyn do płukania powodują, że ubrania wyjęte z pralki są mniejsze, tzn są opięte na Hance lub wręcz za małe. Czy też pralka przestawia się na wyższą temperaturę i ubrania tracą swój rozmiar.
A może to powiew ciepła skurczył materiały??
Dziwne to bardzo ;)
Odpowiedź jest w sumie jedna. Hanka ruszyła po raz kolejny ze wzrostem! W sumie i dobrze, przecież ile można być dziesięciokilowym człowieczkiem. Teraz pewnie ma już z 14 lub więcej ;)
Sprawdzimy ten fakt przy najbliższej kąpieli. Bo wanna choć zrobiona z materiału niekurczliwego, też jakoś krótka się zrobiła.
W wannie Hania jest w swoim żywiole. Ciężko mi jest ją utrzymać w spokoju np w pozycji siedzącej i myć jej plecki, szyję, ręce... Wierci się niemiłosiernie. Jednak jest to już bardziej wiercenie świadome, ładnie siada, kontroluje głowę, żeby nie trafić w ścianę wanny (czasem jeszcze ma to miejsce ale nie z takim impetem jak wcześniej), zmienia pozycję w tempie szybkim i pewnym. Potrafi z pleców klęknąć i znowu na plecy wrócić. Nie opanowaliśmy leżenia na brzuchu bo jednak głowa szybko się zanurza a tam brak tlenu ;) Choć kąpiel wymaga ode mnie użycia siły, zręcznego manewrowania i potem szybkiego opanowania przy ubieraniu - 5 minut to czas kiedy Hania mi pozwala na założenie pidżamy, potem jest wrzask, że czas minął. Jak już Żuk ubrany, nasmarowany, uczesany leży pod kołdrą, zalegam obok niej i przeważnie wstaję rano ;) Jak to się mówi wiosenne przesilenie wymaga u mnie większej dawki snu!
Na święta podpowiedziałam mikołajowi prezent dla mej osoby. Myślałam, że będzie taki mój mój i będę mogła nim cieszyć oko co wieczór choć za dnia też jest pikny. I jak to zwykle bywa z moimi upatrzonymi rzeczami, znalazł się w domu adorator mego świecącego prezentu. Cieszę się, że się podoba i wzbudza zainteresowanie, ale to przecież moje ;) I co mogę zrobić? Jedynie dołączyć do Hani :) a kulki są magiczne, sprawiają, że noc jest  piękniejsza i milsza, ciepła i tajemnicza, a w dzień pięknie zdobią pokój i cieszą oko :) na choince wyglądają bosko. Mikołaj sprawił nam wielką frajdę!