Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

czwartek, 9 maja 2013

Nowe dziecko

maj 2013
Czwartek w weekendzie majowym był najchłodniejszym dniem, chociaż wcale nam to nie przeszkodziło w spędzeniu go również na plaży. 
Hania była zaskoczona szumem, ilością wody, która tak szybko się porusza :) i wiatrem wiejącym z dużą prędkością. Nie wiemy czy przypomniało jej się, że była też w takim miejscu (dokładnie tym samym :)) w sierpniu.
2012 sierpień
Słoneczko przebijało się nieśmiało przez chmury, ale jeszcze nie był to moment na pokazanie się w pełnej krasie. Nie zwracając na to uwagi przesiedzieliśmy trochę na plaży, ciesząc się każdą chwilą. Mogliśmy nieśpiesznie wykonać każdą czynność. Hanka pokochała ponownie nasz cudny namiot plażowy, śmiała się w głos i prostowała swoje ciałko z radości jak tylko znajdowała się w namiocie. Niebieski kolor chyba jest jej może nie ulubionym ale na pewno na topowym miejscu. Niebo też robi duże wrażenie na Hance, szczególnie jak jest błękitne :) Cieszę się, że zabrałam ze sobą koc piknikowy i koce zwykłe. Piasek był jeszcze chłodny.
A i od wiatru można było się zasłonić. Pomógł nam też pojazd Hankowy, który kołem przytrzymywał całą konstrukcję a także osłaniał od wiaterka. 

Również tego dnia przydały się czapki i kaptury :) 
Po południu mieliśmy wybrać się na Czarne Wesele, nie udało się, zapomnieliśmy się delikatnie czasowo i nie zdążyliśmy dojechać. Za to udało nam się  odwiedzić Restauracja Ewa Zaprasza. Polecił ją nam Pan Paw, który pewnego pięknego dnia tam jadł. Fakt było pysznie i na dodatek bardzo dużo! Hanka dostała przepyszny rosół z kluskami domowej roboty, zjadła go w całości :) Nie udało nam się znaleźć miejsca w restauracji, za to w namiocie na podwórku było kilka stolików wolnych. W pierwszej chwili nie byliśmy tym zachwyceni, ale okazało się, że jest tam cieplutko, jasno i dużo miejsca na wózek.
Hanka rozpoczeła swoje podboje kulinarne i dźwiękowe. 
W nowych miejscach jej aklimatyzacja trwała od kilku do kilkunastu minut. Na wyjeździe ten czas się skrócił i u Pani Ewy był tego ewidentny przykład. Miejsce było jasne, w namiocie były okna, które umożliwiały oglądanie drzew, krzaków, całego terenu przy restauracji. Hania początkowo oglądała wszystko spokojnie, przyglądała się ludziom, jedzeniu, jak już podjadła zaczęła rozrabiać. A to coś powiedziała, a to zaczęła bawić się butem, a to zainteresował ją mój talerz z jedzeniem, a to spróbowała czy jej pas jest smaczny, a to znowu coś powiedziała, i tak w koło macieja. Trzeba było mieć oczy szeroko otwarte, bo zmienność decyzji była szybka. 
Wieczorem mieliśmy długa drzemkę, która w rezultacie przerodziła się w nocne spanie. W przerwie była kąpiel na stojąco pod prysznicem, nowość dla Hani, bo ona zawsze pływa w wannie. Skończyło się śmiechem, mokrymi rodzicami i podłogą :) 
Piątek przywitał nas przymrozkiem i słoneczkiem. Z każdą chwilą widać było jak słońce wygrywa ten pojedynek :) Po obfitym śniadaniu (jak to bywa ze szwedzkim stołem) udaliśmy się do Kluk na Czarne Wesele. W skansenie zorganizowali mały "festyn". Były tańce, rękodziełami, mini targ i mnóstwo ludzi! Oglądaliśmy chałupy, obory, stodoły, łodzie, sieci ... Były też tańce, które zachwyciły Hanię. Nie można było jej oderwać od tancerzy, wpatrywała się w nich jak w obrazek. Tańczyli wolno więc Hanka miała czas na zrozumienie, że coś się rusza, stroje były niebieskie, więc ciekawość była większa. Cała wycieczka Hani się podobała, widać było, że może nie rozumie o co w tym wszystkim chodzi, ale uczestniczy, ogląda, rozmawia z nami. Cieszyła się z białych chałup, drzew szumiących, dzwona piorącego, pana strugającego końskie buty, nieba ękitnego, słońca, tańczących ludzików, pani grającej na dziwnym instrumencie ... wszystko nowe, dużo jak na małą głowę jednego dnia, ale po wszystkim można było powiedzie, że jej się podobało, że to było nowe ciekawe przeżycie.
Skończyliśmy w karczmie na zupie pomidorowej, przy której Hania nakrzyczała na mnie :( była głodna a zupa gorąca i nie nadążałam z jej studzeniem. Było ją słychać wszędzie! Ludzie niech myślą co chcą, dla nas była to wielka radość, Hanka pokazywała co chce :)Po południe należało do plaży. Ciężko opisać co tam Hania wyprawiała. Od latania, jedzenie, wygłupy, śmiech, płacz, poprzez zaabsorbowanie, zdziwienie, zadowolenie. Dużo emocji, dużo wrażeń. Grunt, że wszyscy byliśmy szczęśliwi, z daleka od rzeczywistości. Sobota była przedłużeniem piątku. Pełna sielanka.
Poranna kawa i gofr w słoneczku mocno nas rozgrzało :) kolejne godziny na plaży zrelaksowały jeszcze bardziej. Hania wariowała z radości, Tata zaaobsorbował się latawcem, a ja doglądałam dobytku i rodziny, leniwie leżąc na kocu.
Hanka zajęła się piaskiem, nutami, kocem, torbą,  namiotem, słońcem, latawcem, morzem, kaszą, aparatem ... wszystkim co było w jej zasięgu. Bawiła się namiotem, nawet udało jej się stanąć sama przy nim. Odprężona poruszała się z "prędkością światła". Obserwowaliśmy ją i cieszyliśmy ile to już potrafi, ile rzeczy robi, jakie ruchy.
 Tego nie da się opisać.
Wieczór był dla nas jednym wielkim zaskoczeniem. Udaliśmy się na nadmorski obiad, czyli pizze i rosół :) Była to duża knajpka z wielkimi oknami jako ścianami oraz z dużą ilością przeróżnych lampek, światełek itp. Początek był standardowy, wybór jedzenia, zamówienie, oczekiwanie na jedzenie. Dostaliśmy rosół z dużą ilością makaronu, w małej miseczce z małą łyżeczką - wedle życzenia. Hanka początkowo jadła, następnie zaczęła się rozglądać, patrzyła raz w okno, raz na światełka, wychylając się, bo Tata zasłaniał, i tak w kółko. Delikatnie mi to zaczęło przeszkadzać, bo ciężko karmi się tak dziecko i nagle Hanka jak nie zaczęła głośno po swojemu opowiadać. Siedzieliśmy oniemiali. W pierwszej chwili zastanawialiśmy się co to oznacza radość, złość, zniecierpliwienie, niezadowolenie???? Burza mózgów i decyzja była: wielka radość i zaciekawienie. Hanka przez całą posiadówkę uczestniczyła w rozmowie, jak wyjęliśmy ją z wózka, czym prędzej wyciągnęła ręce w jego kierunku i nie ona nie chce na kolana, ona chce do swojego wózka!!! Szybko mnie tam wkładaj!!! Zaczęliśmy nagrywać Hanię ale to już nie to samo co na żywo. Obsługa często do nas podchodziła i pytała się czy mamy jeszcze jakieś życzenia. Hanię przyjęli z uśmiechem na twarzy, nawet bez problemu
podgrzali rosołek i pani aż się poparzyła niosąc go nam. Wizyta wydaje mi się fantastycznym zakończeniem mini urlopu. Na koniec jak już wychodziliśmy myślałam, że raczej nieprzychylnie do nas będą nastawieni, ale i tu zaskoczenie. Panie za barem były cały czas uśmiechnięte i cieszyły się z radości dziecka i okrzyków :) zostawiliśmy napiwek dla każdej, bo dobra obsługa jest czasem ważniejsza niż smaczne jedzenie, choć nie najważniejsze ;) a tu wszystko było perfekcyjne no i Hanki gadułki ... BEZCENNE!!!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz