Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

piątek, 27 czerwca 2014

Iluzja

 Majówka Majówka, czas wolny się kończy jednak nie dla wszystkich. Okazało się że Hani babcia ma spuchnięta stopę i chodzenie sprawia jej trudność połączona z bólem. Lekarze stwierdzili zapalenie ścięgna Achillesa i zakaz noszenia, oszczędzanie nogi, kule i odpoczynek.
Droga losowania przypadł mi pierwszy tydzień pobytu z Hania. Delikatnie była zdziwiona, że weekend się wydłużył i mama w

domu :-) były wyjazdy na ćwiczenia, drzemki, spacery, sprzątanie, pranie i, co najważniejsze, pierwsza wycieczka z przedszkolem :-) A doszło do tego zupełnie przypadkowo. Początkowo odmówiłam uczestnictwa, ze względu na wizytę u lekarza ortopedy. Tacie Hani udało się w krótkim czasie umówić nas na spotkanie z ortopedą, więc odwoływanie nie wchodziło w grę. Na początku tygodnia coś mnie tknęło i zadzwoniłam, żeby potwierdzić naszą obecność. Pani poinformowała mnie, że tego dnia lekarz niestety do nich nie przyjeżdża i musimy przełożyć wizytę na za dwa tygodnie.
Jak tylko odłożyłam słuchawkę, niezwłocznie zadzwoniłam do Pana Piotra z przedszkola z zapytaniem, czy aby nas jednak ze sobą nie zabrali. Udało się :-) Aby dopełnić wszelkie formalności, udałam się w środę z rana do przedszkola. Oprócz wycieczkowych spraw złożyłam dodatkowo oświadczenie:
"Potwierdzam uczestnictwo Hanny na zajęciach przedszkolnych w roku szkolnym 2014-2015." Oznacza to, że nasz Mały Żuk dostał się do przedszkola :-)
Papiery złożyliśmy dawno i cierpliwie czekaliśmy na telefon :-) i udało się. Teraz czekamy na komisję i przydzielenie do grupy. Doszły nas słuchy, że Pan Jakub który dzielnie z Hanią spotyka się na wczesnym wspomaganiu może będzie prowadził maluchy :-) czasami zastanawiam się skąd ona ma tyle szczęścia w dobieraniu sobie terapeutów i opiekunów :-) same wyjątkowe osoby ma w swoim ćwiczeniowym cv!!

Jak już klepneliśmy podpisy przedszkolne, zajęliśmy się z Panem Piotrem omawianiem gdzie, o której, co zabrać i inne szczegóły wyjazdu. Zdecydowaliśmy się na jazdę własnym autem, gdyż dziadek nastawił się na przebywanie z Hanią i przykro mi było go odesłać z kwitkiem, a miejsca w autokarze były wyliczone. Wycieczka na Farmę Iluzji załatwiona :-)W czwartek spakowałam siebie, Hanię i dziadka. Sama jeszcze biegałam po domu i szybko szybko, a to jedzenie pakowalłm a to sama się ubierałam itd itp jak to przed wycieczką. W międzyczasie miałam telefon, że jednak możemy jechać autokarem, ale już mówię nie kombinujmy zostawmy jak jest. I wtedy wchodzi mój
Tato Wspaniały z torbą jedzenia (Mama Ma przygotowała wałówę :-)) z uśmiechem na buzi i słodkim głosem oznajmia mi, że jest gotowy, fotelik dobrze przypięty, i trzask drzwiami i co??? I kluczyki zostały w stacyjce ;-)
Mi opadły ręce! Szybka zmiana myślenia, co przy Hani jest praktycznie standardem ;-) telefon do ręki i hej dzwonimy. Na szczęście trzy miejsca w autokarze były, tylko czas dojechania do niego skrócił mi się z 40 min do 15. Szybka kąpiel, suszenie głowy, delikatna zmiana zawartości toreb, ubranie siebie i Hanki i fruuuuuu lecimy!!!!!

 Dziadek, choć krążenie w nogach ma kiepskie,  dał radę :-) w rezultacie prawie się nie spóźniliśmy. W autokarze mieliśmy "najlepsze" miejsca. Pamiętam za młodych czasów, że wielkie bitwy w autokarze były zawsze o tylne siedzenia, dochodziło do przepychanek, krzyków, olaboga. My dostaliśmy, aż trzy miejsca na samym końcu, jak tylko ruszył autokar zgodnie z zasadami wycieczki należało wyjąć kanapki. Niestety dziadek oddał jedzenie z wózkiem do bagażnika i musieliśmy zaspokoić się Hani biszkoptem. Podróż trwała niezbyt długo, zdążyliśmy popodziwiać przyrodę, zjeść drugie śniadanie,  złapać mini drzemkę i hop siup jesteśmy na miejscu. Pogoda zapowiadała się deszczowa, ale jak wiadomo gdzie Hania tam i odpowiednia aura. Pan Piotr, organizator, śmiał się, ale ponownie to się spełniło :-) deszczu nie było, słoneczko nas nie sprażyło, powietrze było przejrzyste i temperatura odpowiednia :-) 

 Hania na początku była troszkę zagubiona, dużo dzieci i ich opiekunów, dziwne budynki, jazda wózkiem kiedy ona woli na rękach. Pierwszym przystankiem był magiczny kran, dzieci popatrzyły i poszły dalej, a dorośli stali i zachodzili w głowę o co chodzi ;-) na farmie iluzji wszystko jest możliwe ;-)
Potem był labirynt z lustrami i samochodem znikającym, dmuchane kulki, magiczny stół. Weszliśmy do krzywego domu, jednak moja wizyta tam ograniczyła się do trzech kroków, dalej nie dałam rady. Usiadłyśmy na sofie i patrzyłyśmy z Hanią na resztę załogi. Najlepiej czuły się tam dzieci, biegały i szalały, dorośli raczej pasowali. Dziadek nasz dołączył do dzieci ;-)

Potem przeszliśmy się do lasu do ścieżki zdrowia, Hania skakała po pniach, chodziła po żerdziach, wisiała na drabince i szła slalomem. Ciężko było, jednak z małą pomocą dałyśmy radę. Koniki nie za bardzo zainteresowały Hankę, za to tunel dyskotekowy ze światłami był bomba :-)
Dalej był pokarm bogów, toaleta i chwile odpoczynku. Przed przerwą nie udało nam się zdobyć drugiego brzegu na tratwie, ale z pełnymi brzuchami zawsze jest lepiej :-) pan Piotr porwał Hanię i popłynęli w siną dal. Hania jak tylko wskoczyła na tratwę miała spięta minę i sztywne rączki, ale już w połowie widziałam jak się rozluźniła i podrygiwała po swojemu.


 

 
Wszystko co dobre niestety szybko się kończy i przyszła kolej na następne dzieci. My powędrowaliśmy dalej zwiedzać Farmę. Byliśmy przy ogromnych meblach, szachach z pionkami większymi od Hani,  plaży z rekinami, słomkowym labiryncie, dmuchanych zjeżdżalniach, placu zabaw... Dużo tego było. Na koniec jak czas nas juz gonił,  pan Piotr ponownie porwał Hankę i zjeżdżała z nim na kółku zawieszonym na łańcuchu. Jak to Hania rozpoczęła od delikatnego zesztywnienia a następnie cieszyła się :-)
I tak minął czas na farmie iluzji. Jest to miejsce nie tylko dla dzieci, dorośli też

coś znajdą dla siebie. Mało czasu było na "dotknięcie" wszystkiego, ale wystarczająco jak na naszego Żuka. Zbiórka przy autokarze, policzenie uczestników i wracamy do domu. Hania nie wytrzymała do wyjazdu z parkingu, zasnęła snem sprawiedliwym. Nic dziwnego, tyle wrażeń w tak małej główce robi wielkie zamieszanie i odpoczynek się należy :-) nie ukrywam że byłam też zmęczona, dziadek prowadził wózek a moje ręce nosiły Hanie, nie chciała kompletnie w nim siedzieć. Może dlatego że tyle działo się w okół, a może też dlatego że mamy problem z pelotami w wózku i musieliśmy jeden wykręcić. Pękły nam końcówki odpowiedzialne za przykręcenie pelotów, bez nich Hania nie siedzi prosto i zjeżdża, zsuwa się na lewą stronę. Musimy koniecznie albo kupić nowe albo te naprawić.
 
Po drzemce, jeszcze przed korkami przyjechaliśmy pod przedszkole. Tata już na nas czekał i porwał do domu  na pyszna zupę :-) Hania opowiadała Tacie o przygodach. Widać było, że zrobiło to na niej duże wrażenie. W piątek rano ledwo zwlekliśmy ja z łóżka, po Panu Pawle i Pani Marcie dziecko zasnęło na długi czas. Przez cały dzień było widać efekt czwartkowej wycieczki. Za dużo wrażeń jak na taką małą główkę, musiała odpocząć i zregenerować się. Na szczęście miała na to czas :-)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz