Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

środa, 4 czerwca 2014

Pietraszówka


 Majówka ma to do siebie że "namawia" do opuszczenia domu i udania się hen hen daleko...W tym roku postanowiliśmy udać się do Pietraszy, aby w końcu zrealizować plan spędzenia czasu z Witkami :-) już we wrześniu się do nich wybieraliśmy ale przeziębienie pokrzyżowało nam plany. Na szczęście zabieg migdałka w sierpniu nam odwołali i udało nam się pojechać do nich na ślub i chrzciny :-) ale urlopu już nie udało nam się spędzić razem, bo jak odwołany zabieg to trzeba pokichać głośno i wiele dni.

Umówiliśmy się, że przy najbliższej okazji przyjedziemy do nich. Dzieciaki teraz zdrowe wiec siup i pakujemy śliniaki i fruniemy po mazurskich drogach.

Trochę nas niepokoiły prognozy pogody, zapowiadali deszcze i raczej niskie temperatury. Na szczęście gdzie Hania tam i ładna pogoda, przykład mamy z zeszłorocznej wyprawy nad morze gdzie słońce przepięknie nam towarzyszyło :-) W sumie w tym roku to może było delikatnie chłodno i jednego dnia wiał wiatr, ale mimo to uważamy, że porównując do pogody w innych rejonach to było pięknie. Szczególnie w sobotę słoneczko i błękitne niebo nas rozpieszczało, aż dzieci padły snem zasłużonym :-)Pietraszówka to miejsce magiczne. Z okien widać było pola, las i stawy. Cicho, spokojnie i błogo. Piękna zieleń widać było po sam horyzont, żółte kwiaty rozweselały jeszcze bardziej teren. Bocian od czasu do czasu przylatywał nad staw by stąpać dostojnie po koniczynie i klekotać wesoło. Na niebie co rusz ptaki szybowały i rozpościerały w locie skrzydła. Spokój był wszędzie. Agnieszka stworzyła mały ogródek i pilnuje, aby wszystko w nim pięknie rosło, dodatkowo ozdabia teren roślinami przeróżnymi. Witek pilnuje dokończenia domu i zagospodarowania terenu. A mała Kalinka dyryguje nimi :) Włożyli w to miejsce mnóstwo pracy i siebie :)Hania nie chciała stracić ani chwili więc wstawała dzień w dzień o 6. Żeby nie budzić reszty czym prędzej szykowaliśmy jej jedzenie i próbowaliśmy w pokoju cichutko czekać na pobudkę reszty domu, Hani ani myślała dać spać nikomu, zaczynała rozmowy i to bardzo głośno ;-) Hania dużo opowiada po swojemu, ma dni kiedy buzia nie zamyka się jej nawet na chwilę. Może z przerwą na jedzenie i spanie ;-) fajne to jest, widać że w głowie ma mnóstwo rzeczy które chce opowiedzieć każdemu kto do niej przychodzi, a jak jej nie słucha albo rozmawia z inną osobą to potrafi nieźle krzyknąć, tak jakby dopominała się uwagi.
Nowe miejsce Hania przyjmowała z dużym entuzjazmem, potrzebowała czasu na oswojenie się, jednak było to bez większego napięcia i trzymanych bardzo sztywno rąk. Trochę była zaskoczona, że często jest na rekach, że jemy bez fotelika, ale w rezultacie mogła się przytulać i wyginać jak lubi. Po powrocie parę dni musieliśmy oduczać się wygięcia nieprawidłowego. Niestety złe nawyki nie są takie proste do wyeliminowania. Na szczęście z dnia na dzień było coraz lepiej.W piątek udało nam się zrobić grilla, wszystko przygotowane,  zniesione nad staw, grill powoli skwierczy. Dzieci wesoło brykaja, śmieją się, gadają. My czekamy na strawę i karmimy maluchy, i co? Jak to zwykle bywa, najpierw jedno a potem drugie pada snem sprawiedliwym :-) i tyle z całorodzinnej imprezy ;-)Kolejnego dnia mieliśmy wyprawę do Cioci i Wujka, pogoda była przepiękna :-) słoneczko nam rozświetliło cały świat,  chmur zero. Sielanka! Jak dojechaliśmy, zobaczyliśmy bajeczne miejsce, cisza i spokój jeszcze większe niż w Pietraszach. Niesamowite przeżycie. Dzieci szalały. Hania była już mocno zmęczona (choć mogła spać w drodze ale po co jak takie piękne widoki za oknem), nie mogła w pewnym momencie się zdecydować czy płakać czy śmiać się, marudność w skalinajwyższej. Podjęliśmy decyzję za nią i położyliśmy do łóżka. Zasnęła w ciągu kilku minut co normalnie w nowym miejscu jest awykonalne. My w tym czasie rozkoszowaliśmy się przyrodą, ciszą i rozmową :-) miejsce w sam raz na odpoczynek i zapomnienie o codziennych trudach.Było nam tam bardzo dobrze, czas jakby stanął w miejscu, tylko pojękiwanie dzieci przypominało, że to już kolejny czas na posiłek. My mogliśmy tam po prostu być, bez biegania, stresu, wolny krok i radość dla oczu, patrzących przez wielkie okna u Wujków :) Przyroda otaczająca dom miała w sobie mnóstwo szczegółów, mnóstwo czasu potrzeba na ogarnięcie całości :) Ciocia dodatkowo sadzi rośliny wokół domu, upiększając okolicę, a Wujek struga piękne rzeźby.
Hania cały wyjazd była uchachana. Widać było, że nasza obecność jej bardzo pasuje :) nie udało nam się odbyć spaceru po lesie czy wybrać się nad jeziora, mało czasu a i trochę lenistwo nie pozwoliły nam na wędrowanie. A z drugiej strony chcieliśmy odpocząć od jeżdżenia, byliśmy razem i to było najważniejsze :-)
Wyjazd zaliczamy do udanych :-) a pogoda jak zwykle dopisała :-)

A Was zapraszamy już wkrótce do Pietraszy na pyszny posiłek :)


A teraz chwilę o tym co się działo przed magiczną majówką :)
Skupiliśmy się na uwadze od Pani Asi z jednego z ośrodków. Poprosiła nas abyśmy w trybie przyspieszonym zrobili prześwietlenie pleców, Hani kręgosłup jest wygięty, oraz klatki piersiowej, która jest wklęsła od urodzenia. Udało się nawet szybko znaleźć wizytę w prywatnej klinice. Pani doktor niestety odmówiła wykonania rtg, początkowo nie ukrywam zdenerwowała mnie ta informacja,  jednak argument, że w tym miejscu wykonanie będzie niedokładne, przekonał mnie. Wskazała nam miejsca gdzie powinniśmy szukać pomocy oraz gdzie moglibyśmy udać się na turnus.
I tak o to zaczynamy uruchamiać telefon i cierpliwie dopytywać się o każdy następny krok, pierwszy to skierowania. Odczekamy swoje pod gabinetami ;-) Aby "deliktanie" przyspieszyć obrót sprawy zdobyliśmy wiadomość, gdzie przyjmuje dobry ortopeda i Ośrodek Olinek dał nam możliwość spotkania się z nim :) Wizyta nie należała do długich, ale byłą konkretna i wyszliśmy z niej zadowoleni. Pan Doktor dokładnie oglądał Hanię, jej kręgosłup, stópki, klatkę piersiową, bioderka. Ponieważ potrzebne jest prześwietlenie a także w przyszłości skierowania na sprzęt czy badania, zaprosił nas Pan Doktor do szpitala. Ostrzegł, że okres oczekiwania to trzy miesiące, ale warto być pod stałą opieką  poradni a dostęp do wykonania badań czy otrzymania skierowań na nowy sprzęt dla Hani jest bezcenny :) Wizyta we wrześniu :) czekamy cierpliwie :)
Na początku  kwietnia mieliśmy  wizytę w poradni hematologicznej. Cieszyłam się że von Willebrand może zniknie z naszego życia,  jednak Hania nie była zdania że to odpowiedni moment na wizytę na litewskiej i rozchorowała się. A co! I to w czwartek wieczorem żeby babci nie męczyć tylko rodziców trochę zatrzymać przy sobie na cały weekend oraz żeby mieć mnóstwo miejsca na łóżku i wzdłuż i wszerz. Przecież rodzice ustąpią choremu dziecku!
Zaczęliśmy od kataru. Szczerze się przyznam, kiedy porównuje katar z migdałem i bez niego, (choć było przy usuwaniu dużo cierpienia, łez i wycieńczenia), wybieram stanowczo czas bez niego. Warto było, ale jeżeli miałabym to powtórzyć, zawahałabym się lub próbowałabym to inaczej załatwić.
Tym razem katar był niszczony inhalatorem. W końcu zdecydowaliśmy się na jego zakup. Urządzenie według mnie powinno być cichutkie i wygodne w użyciu. Pierwsze chwile były baaardzo głośne i niefajne. Hanka patrzyła się przerażona na białe coś, które ma rurkę a z niej coś leci. Nie była zachwycona,  jednak hałas nie powodował u niej leku :-) luźniutka wdychała opary, oglądając sport w tv. Po kilku dniach nawet sama trzymała maseczkę lub rurkę. Też kropelki uczyła ją babcia wlewać do buzi. Trochę "samodzielności":-)
Udało się wygonić zło! Po ok tygodniu wróciliśmy do gry :-)
Mogę jedynie dodać, że przełożona wizyta von Willebranda na maj, również nie doszła do skutku. Hania postanowiła zaprzyjaźnić się znowu z inhalatorem :( na szczęście udało się zniszczyć przeziębienie w zarodku. Ona chyba na prawdę wyczuwa wizytę w poradni!? Kolejna wizyta umówiona, jak to się mówi do trzech razy sztuka :)
W międzyczasie dyskutowaliśmy na temat pionizatora dla Żuka. Bardzo bym chciała żeby był on mobilny tzn taki pionizator połączony z chodzikiem. Pan Paweł uważa, że Hanka może dzięki takiemu rozwiązaniu będzie używać nóg do przemieszczania się. Pewnego dnia "wpadłam " na Mamę Filipa. Jak zawsze w biegu, udało nam się przekazać sobie wiele informacji i pomysłów. Jednym z nich było wypożyczenie od nich nf-walkera. Filip jest troszkę starszy od Hani i wyższy, ale przymierzyć warto. Oczywiście internet kopalnia wiedzy pomogła nam mniej więcej ocenić jakie koszty są takiego urządzenia. Skłoniło mnie to do grania e totolotka ;-)
Baza kosztuje ok 22 tys. Do tego trzeba dokupić kilka rzeczy a za każdą dopłacić niewspółmierną kwotę. Czy dużo? Chyba nie muszę odpowiadać. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz