Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

piątek, 26 lipca 2013

Fioletowy przecinak

Jakiś czas temu, rok lub dwa lata, a może bardziej dwa lata temu, jadąc na wakacje postanowiliśmy zakupić Hani wózek spacerówkę. Się naszukaliśmy, nazastanawialiśmy, olaboga co to było, jak zawsze daleka droga do sfinalizowania i zakupu wózka. Wybraliśmy wtedy normalny wózek, spacerówkę bez żadnych dodatkowych potrzebnych Hani elementów. Dlaczego? Może to jeszcze do nas nie docierało, że nie ma co kupować innego sprzętu niż sprzęt dla niepełnosprawnych. Kupiliśmy czerwone zło, łatwo składające się, nie zajmujące dużo miejsca w aucie, prowadzące się nawet nawet. Z czasem Hania wymusiła na nas zakup lepszego, bardziej dostosowanego do jej potrzeb pojazdu. I tak trafił do nas stingrey, również czerwone zło, z którego w sumie jesteśmy zadowoleni (pomijamy fakt, że za taką cenę mogli bardziej dopracować szczegóły, które dla użytkownika są ułatwienie w przemieszczaniu się). Czerwone zło nr 1 zostało przewiezione do Dziadków, gdzie Hania od czasu do czasu nocuje ze względu na bliskość ośrodków i zmniejszenie ilości godzin, które Żuk Mały by spędzał w aucie. Stingrey, ciężki i duży, nie wywoływał zadowolenia w momencie potrzeby pokonania paru schodków przy wejściu na klatkę a i winda okazywała się delikatnie za mała, a drzwi wejściowe w starej kamienicy totalnie odmówiły współpracy. Decyzja podjęta jedno czerwone zło u Dziadków a drugie w domu.
Ostatnio Babcia Hani zaczęła nam przekazywać delikatnie, że spacerówka się skurczyła! Hania ma nóżki wiszące, zjeżdża całkowicie z siedzenia, ma mało miejsca. Burza mózgów. Wyjazd po łuski pozwolił na sprawdzeniu sklepów, gdzie mogliśmy naocznie sprawdzić wygląd i funkcjonalność spacerówek dla dzieci z mózgowym porażeniem. Niektóre wózki na zaskoczyły wielkością, wykonaniem, ceną, dostępnością. Od słowa do słowa, od strony do strony, od telefonu do telefonu ... znaleźliśmy wózek, nawet nie drogi (dodatkowo była promocja), nawet nie brzydki, ale za to długi jak jasny gwint. I tu nastąpiliśmy na mały zgrzyt. Czy aby się zmieści do Dziadkowego wozu, najczęściej on będzie Dziewczyny przetransportowywał i to jeszcze ze spacerówką. No to siup, jedziemy do sklepu. Mały sklepik, mało miejsc, dużo sprzętów różnych, regałów, a my w 5 dorosłych, Hania, z 3 torbami (nie pytajcie dlaczego tak dużo, bo sama się tym przeraziłam), z rowerem próbowaliśmy w tym tyci tyci pomieszczeniu oglądać wózek. Hania jak królowa była oglądana czy wszystko jest dopasowane do jej potrzeb. Jak już każdy szczegół został sprawdzony doszło do prób składania wózka, i to dopiero była frajda. Miejsca nie ma a my siłujemy się ze złożeniem i rozłożeniem, a to Tata, a to Dziadek, a to Mama, a to Babcia, masakra ;) Na koniec zostałam ranna a wózek się zaciął i ani rusz nie chciał się rozłożyć :( zmusiło nas to do zmiany wyboru koloru. Miał być niebiesko czarny, kupiliśmy różowo czarny. 
Decyzja klepnięta, faktura wystawiona, składka rodzinna została wymuszona, jakoś nikt wcześniej nie pomyślał, żeby wziąć gotówkę! Wszyscy opróżnili portfele i wybraliśmy się na obiad do Dziadków. Umbrella była nasza :)

Po obiedzie wspólnie postanowiliśmy zapoznać się z nowym nabytkiem. Pierwszy test - złożenie wózka jeszcze przed sklepem, aby go umieścić w wozie, został oblany. Spacerówka nie chciała się złożyć. Przerażeni popatrzeliśmy na siebie i hmm nie odblokowaliśmy pleców i stelaża uffff poszło. No to siup parę przecznic dalej na obiadek. Wyciągamy wózek i hmm nie rozkłada się. Stres nas dopadł. Spokojnie pchnęliśmy kawałek rurki i stoi czarnoróżowe zło przed nami :) w bramę, po schodkach i stoimy przed windą. O kurczaki nie mieści się. Już nie stres ale śmiech nas ogarnął. Wszystko było mierzone wcześniej, drzwi, auto, wszystko to co nam do głowy przyszło, ale o windzie nikt nie pomyślał. Ale znając spryt mego Męża, wcisnęliśmy woza i fruuu do góry. Kolejny test w drzwiach wejściowych, przodem nie, skosem nie ... no to składamy. Ale nie nie nie Mąż postanowił jeszcze raz, i krok po kroku wjechaliśmy!!!! Radość wielka! Po obiedzie uczyliśmy się obsługi oraz ustawiliśmy wszelkie pasy i podnóżek. Oj natrudziliśmy się, straty to rozcięty palec Babci. Było nas czworo i szczerze powiedziawszy długo zajęło nam poznawanie Umbrelli, chyba z 3 godziny przygotowywaliśmy pojazd do używania a i testy składania i rozkładania były wielokrotne. Zmęczeni udaliśmy się na zasłużoną drzemkę. Nikt nie spodziewał się, że taki wóz nas tak wycieńczy. Były i momenty grozy, kiedy to Dziadek z Tatą Hani chcieli uciąć kawałek rurki od podnóżka a Babcia chciała im ten pomysł wybić z głowy. Prawie dostali ścierką po głowach ;)

Jest czarnoróżowe zło i ma elementy potrzebne Hance. Jest klin, zagłówek, pokrowiec na nogi (w zimę, na jesień w sam raz), barierka, pasek, który Hania może pomiętosić, podnóżek (regulowany), koszyk na drobiazgi (bardzo małe drobiazgi!), odpowiednia wysokość wózka, niestety nie ma pelotów, ale już opracowaliśmy możliwość ich zastąpienia, a i delikatnie wózek jest skomplikowany. Babcia się trochę przeraziła, dzielnie składała go i rozkładała paro krotnie, krzycząc na nas żeby nie podpowiadać :)
Wózek jest produkowany w Łodzi, nawet byliśmy w fabryce. Oby służył jak najdłużej :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz