Opowieść o naszej Hani, o naszej wspólnej drodze i codziennych przygodach.

środa, 30 października 2013

Dom, domek, domeczek

Dom to jest miejsce, w którym Hania ostatnio spędza całe dnie.

Siedzi tu bidulka i siedzi.
Nie ma wyjazdów na zajęcia, nie ma gnania z jednego miejsca w drugie, nie ma jedzenia i picia w biegu, nie ma porannych pobudek i szybkiego ubrania się i fruuuu do auta, no nuda, po prostu nuda :(
Jedyna rozrywka to spacery z Babcią a pogoda na szczęście dopisuje wyborowo.
Podjęliśmy decyzję, że do kolejnego terminu zabiegowego Hania zostaje w domu. Eliminacja wyjazdów do ośrodka była trudna i wymagała wytłumaczenia wszędzie co dlaczego i po co. Na szczęście w każdym miejscu gdzie Hania uczęszcza, spotkaliśmy się z wielką troską i zrozumieniem. Mamy dać znać jak już będzie po wszystkim, czy się udało jak się Hania czuje, a następnie wrócić jak najszybciej do terapeutów i robić postępy :)W Hani przypadku będzie to przypominanie tego co już osiągnęła. Niestety siedzenie w domu ma minus w braku ćwiczeń, które były praktycznie codziennie. Widzimy jak niektóre ruchy zanikają u Hani, nie wykorzystuje tego co się nauczyła, a to wymaga powtórzeń powtórzeń powtórzeń. W łuskach codziennie zasuwa i stawia swoje stópki bach bach. Jak cel jest mega interesujący to potrafi bardzo szybko się do niego przemieścić, a na samym końcu jak już prawie prawie dosięga rękoma, denerwuje się, bo wyłącza nogi, włącza ręce a tu jeszcze kilka cm trzeba się przesunąć i zaczyna się lament!!! Nas to śmieszy, bo widok jest cudny, tłumaczymy że trzeba zrobić dwa kroki i będzie u celu, ale nie!! Jak to ?? Może pewnego dnia uda jej się pokonać trasę do końca :) 
Dzisiaj mieliśmy dzień wykonania badań przed wizytą w szpitalu. Wstaliśmy rano zwarci i gotowi. Na pierwszy ogień poszło pobranie moczu, a dokładnie jego złapanie w locie. Ehh nie było to proste i szczerze powiedziawszy polegliśmy na całej linii. Najpierw z Tatą Hani a potem z Babcią. Nic to jeszcze jutro możemy się wykazać. Na drugi ogień poszło pobranie krwi. Napojone dziecko zostało dostarczone pod gabinet pielęgniarek. Wytłumaczyłam jak i co trzeba z Hanią zrobić, Panie się przygotowały (nie wiem dlaczego było ich aż 4 ;) ) i zabieramy się to trzymania i zmieniania próbówek. Grzecznie siedzimy i sobie żartujemy, a tu nagle jedna z Pań mówi, że zakrzep się zrobił w wężyku ????? Ok próbujemy kolejną fiolkę. Nic. Dalej kiepsko leci. Zakrzep kolejny. Hmmm
Hania zaczęła się denerwować, bo ile można ją unieruchamiać. Zakończyliśmy podejście z 4 próbówkami w tym dwie z zakrzepami w środku :( decyzja szybka, kujemy drugą rękę ale już z igły a nie z wężyka. Leci krew pięknie ale dużo jej trzeba i Paniom nie do końca było łatwo bo Hania ma za krótką rączkę to pomysłu wykonania. Panie dzielnie trzymały jej rączki, bały się żeby nie było siniaków - bo prosiłam o to na samym początku. No i niestety, drugie pobranie było mocno poruszane i Pani od razu bardzo przeprosiła i powiedziała, że no nie dało się zrobić tego aż tak pięknie. Wyszło, że pobraliśmy jej mnóstwo krwi, Hania była mega mega dzielna, nie płakała, nie zająknęła się ani razu, nie wierzgała i nie wierciła się. Był moment zdenerwowania, ale szybko ją zajęłyśmy czymś. W sumie to trwało wszystko z 20-30 min. Babcia już chciała interweniować, kolejka pod gabinetem zrobiła się na 15 chyba osób i ogólnie wielkie poruszenie. Ale poszło.
I ta radość długo nie trwała. W ciągu dnia otrzymałam telefon, że jednak próbówka z krwią do sprawdzenia krzepliwości krwi ma złe coś na h, a druga ma ten nieszczęsny zakrzep i należy pobrać krew jeszcze raz. Pode mną się ugięły nogi. Już pomijam załatwianie skierowania i łapanie lekarza, ale znowu ciągać Małą??!! Cały czas była osowiała, od rana, spała już o 10 rano i to z półtorej godziny, co dla niej to jest na prawdę bardzo długo. Taki zmęczony, nieprzytomny człowiek, a tu znowu ją ciągać?? 
Pani pielęgniarka wystawiła skierowanie i powiedziała, że do 19 możemy przyjechać i spróbować jeszcze raz. Tata Hani zabrał Malucha, po drodze dołączyłam do nich i w wielkim korku udaliśmy się na kolejne kłucie. I tu też spotkałam się z przemiłymi Paniami pielęgniarkami :) wysłuchały moich zaleceń, same mnie poinstruowały o swoich zasadach, ustawieniach, nacieszyły się grzecznym i cudnym dzieckiem i dawaj pobierać krew. Trwało to króciutko,  dwie próbówki pobrane i czekamy na telefon z laboratorium czy się udało i nie ma czegoś na h. 
Krzepliwość krwi u Hani wyszła obniżona, a tu zakrzep? Nie do końca to zrozumiałam, bo dla mnie nie powinno to mieć miejsca. I teraz pytanie, o co tu chodzi? Koniecznie musimy to wyjaśnić z Panią Hematolog. Umówiłam się z Panią Doktor na odwiedziny w trakcie pobytu w szpitalu, podejdziemy piętro wyżej i może uda się na spokojnie to wszystko zebrać w jedno.
Rączki Hani pokłute, posiniaczone :( wyglądają nieładnie. Jutro jeszcze będzie trzeba je chronić od przeciążeń i dać odbudować się Hani. Wieczorem była anemiczna, nie odzywała się, nie chciała nic robić, a  zasypianie odbyło się w tempie paru minutowym. Dobrze, że przed nami piątek wolny. Na groby wyskoczymy pojedynczo, a resztę czasu poświęcimy tylko Hani. Będziemy ja rozpieszczać do bólu :) Niech ma nagrodę :)
W przyszłym tygodniu szpital. Będzie dobrze. Wszystko się ułoży jedno po drugim. Nie ma co się stresować. Codziennie te słowa powtarzam sobie tysiąc razy. I teraz tysiąc pierwszy raz i czas spać. Rano powtórka pierwszego ognia :)
A w międzyczasie Hania dostała dwa prezenty :)
Piękny śliniak firmy rarababy :) i butelkę termos :) oba prezenty nas ucieszyły. Oba przyszły pocztą, fajnie jak listonosz coś przynosi :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz